poniedziałek, 14 grudnia 2015

Rozdział 11 ,,Śmiech''

Na początek przepraszam, że nie było długiego rozdziału ;( ale jak wiecie byłam w szpitalu
Teraz drugie przepraszam, że ten też nie jest długi ;(

____
Wskazał miasto na północy.
- To jest Namo. Hazard, zabójstwa, kradzieże, tam to chleb powszedni, ale miasto przynajmniej jest zczere i nie ma tam za wiele tematów tabu. Z kolei to jest Oman - wskazał drugi punkt. - Piękne, czyste, bogate, ale zakłamane i fałszywe. Żyje tam głównie arystokracji, która albo udaje, że nie widzi zła i żyje w tym swoim idyllicznym kokonie, albo udają że chcą czemuś na siłę pomóc. Miasto omamione przez pieniądz. Oba te miasta, to całkowite przeciwieństwa, ale pomimo to nazywa się je bliźniaczymi. 
- Byłeś już tam? - zaciekawiłem się.
Kiwnął głową.
- Po zabójstwie ojca trafiłem do Omanu, gdzie zostałem adoptowany przez królewską rodzinę. Pewnego razu mnie porwano do Namo, gdzie brutalnie mi przypomniano o rzeczywistości. Gdy mnie odnaleziono, to wybiłem co do nogi całą rodzinę, ale nie mnie zaczęto o to podejrzewać, tylko pokojówkę, która była traktowana przez nich okropnie. Z tego co pamiętam wydano na nią wyrok powieszenia, ale wyniosłem się do Namo, więc nie bardzo mnie interesowało co się działo w tej dziurze. 
Czemu mnie nie specjalnie zdziwiła jego historia? Z resztą, może i nie zdziwiła, ale na pewno zaintrygowała. Ciekawiło mnie skąd in jest. Może gdy wszystko się trochę uspokoi, to go zapytam. 
- Więc idziemy do Namo? - przypuściłem. 
Zielarz zrobił zaskoczoną minę.
- Czyli jednak masz mózg?!
- Wiesz, że ludzie którzy udają głupich, dłużej żyją? - odparowałem rozbawiony.
Zaśmiał się. Spojrzałem na niego ze zdziwieniem.
- Czy... ty się śmiejesz?!
Skrzywił się zabawnie, ale oczy nadal mu się śmiały.
- Wbrew pozorom, potrafię to robić. A co, dziwne?  
Wzruszyłem ramionami. 
- Kiedy był z nami Will, to nawet się nie uśmiechnąłeś.
W tym momencie całkowicie spoważniał. To było już całkowicie dziwne. Wydawałoby się, że się z demonem znają od dawna...

wtorek, 8 grudnia 2015

Rozdział 10 ,,Śledztwo''

Chłopak zszedł  konia i kucnął.
- Mamy szczęście. Szczegółowe przeszukanie takiego obszaru zajęłoby dobre kilka godzin, a tak to przez przypadek znaleźliśmy wiadomość zostawioną przez demonika za trzy grosze.
- Jaką? - zapytałem szybko, również zsiadając z konia.
- ,,Zawracaj'' - przeczytał.- Ma paskudne pismo.
- Skąd wiemy, że to od niego?
 Wskazał dwa niewielkie wgłębienia w ziemi. Gleba była miękka i nieudeptana, więc było je wyraźnie widać.
- Tu upadł - przesunął palcem na ciemną plamę. - Will był ranny, tak? Czyli dosyć mocno krwawił. To jest jego krew, bo śmierdzi demonem na kilometr - skrzywił się. Wstali przeszedł dwa metry na ukos w górę. Patrzył przez chwilę w przesunął wzrok dalej. - Will miał po pierwsze, ranne skrzydło, a po drugie pazury w stawach skrzydeł. Tu widać jak drapały glebę gdy go podnieśli i jak próbował walczyć dalej - wyjaśnił.
Byłem pełen podziwu dla Zielarza,że tak dokładnie zapamiętał budowę Willa pomimo tego, że go nie lubił i jak dużo wywnioskował ze śladów, których ja nie dość, że bym nie zauważył, to bym je jeszcze zignorował.
Wrócił do miejsca gdzie leżał Willi kontynuował:
- Tu było...- zmarszczył brwi i policzył - Około pięćdziesięciu ludzi. Rozeszli się na dwie strony, by nas zmylić, ale wcześniej dyskutować co z nim zrobić. Widać to po tym, że się obracali i podnosili nogi stawiając je w tym samym miejscu. Byli zdenerwowani, najwyraźniej demonik za trzy grosze sprawił im niemałe kłopoty. Tu widać, że ślady dwójki się pogłębił, z tego można wywnioskować że podnieśli Willa - przeszedł parę metrów. - Tutaj chyba się obudził i zaczął się szarpać, bo go upuścili, co widać po obłym kształcie. Nic mu się nie stało, ale podnieśli go i poszli - wyjął z kieszeni kompas i zerknął na niego. - Cóż, niezbyt oryginalnie, na zachód. Podaj mapę i magiczne pióro z mojej torby.
Przyniosłem mu to o co prosił. Położył mapę na ziemi i zaznaczył gdzie jesteśmy i narysował w miarę możliwości prostą linię na wschód.
- Hmm... - zamyśliłem się. - Nie przecina, żadnych szczególnych miejsc, ale jak by skręcić trochę na północ, albo południe, to stąd linia przetnie dwa większe miasta. Tylko które wybiorą, bo oddalone są od siebie, o pięć wiorst gdybyśmy źle wybrali, to by nas to dużo kosztowało - uznałem. - Ale nigdy nie byłem w tych miastach, więc ne wiem jakie są,
Prychnął pogardliwie.
- A czy ty byłeś w jakimkolwiek mieście po za Eleves? Jeśli nie byłeś w bliźniaczych miastach, to nie byłeś nigdzie.

 __
Hej, tu siostra Oli. Nie dodała rozdziału, bo jest w szpitalu, więc dodałam tu to co napisała. Gdy wróci, czyli w sobotę doda tytuł, bo ja nie wiem jaki chciała, a ona jest z deka nie kontaktowa. 

poniedziałek, 30 listopada 2015

Rozdział 9 ,,Wyprawa''

  Uniosłem głowę. Tego się nie spodziewałem. Myślałem, że będzie mnie pocieszał, jak wszyscy inni. Miał zamyślony wyraz twarzy. Nieczęsty widok u niego.
- Nie wszyscy będą cię głaskać po główce poczwarko. Niektóre decyzje będziesz musiał sam podjąć, będąc w kropce. Więc, będziesz się nad sobą użalał, czy pójdziesz uratować tego demonika za trzy grosze? 
  Westchnąłem i wstałem. Oddałem Zielarzowi jego kurtkę. Po raz pierwszy od dawna uśmiechnąłem się. 
- Głupie pytanie - odpowiedziałem mu. Idziesz ze mną?
  Wzruszył ramionami z drapieżnym uśmiechem i błyskiem w oku.  
- Głupie pytanie - odparł. - Zawsze będę tak gdzie będzie mordobicie. 
- Sadysta.
 Puścił mi łobuzerskie oko. 
- Nigdy nie twierdziłem, że nie poczwarko. 
 Odwrócił się i poszedł w stronę apartamentów dla gości.
- Ej, Zielarzu, jak masz na imię? -zawołałem za nim.
- Herbalist - odparł nie odwracając twarzy, ale w jego głosie pobrzmiewało rozbawienie.
Parsknąłem śmiechem. 
Herbalist, w języku irlandzkim oznacza - zielarza.  

  W moim pokoju było niezłe zbiorowisko. Aron, Marcus i Alicja najwyraźniej na mnie czekali. Uśmiechnąłem się do nich szeroko, ale nie szczerze. Nie lubiłem jak mi ktoś wchodził na głowę, a oni robili to permanentnie ostatnimi czasy. 
- Co jest? Umarł ktoś jeszcze? - zażartowałem. 
- Jeszcze nie, ale ze pięć minut będzie trzeba zrobić nową trumnę - odparowała natychmiastowo Alicja, a Aron zachichotał.
- O, a dla kogo? - udałem greka. Tylko jeden idiota jest na tyle głupi, by chcieć zaatakować mini armię. 
Zignorowała pytanie. 
- Oskar, to jest szaleństwo - powiedziała zmartwiona.
Chętnie się zgodziłem.  
- Definitywnie, ale co innego mi pozostało? Jak mam żyć bez matki, miłości, z beznadziejnym nauczycielem i siostrą która ma własne problemy? Nie mogę udawać, że nic się nie stało, wiecznie siedzieć w cieplutkim gnieździe i pogrążać w pięknej i poetyckiej rozpaczy. Muszę zaryzykować, bo tu się zwyczajnie duszę. 
Alicja westchnęła i powiedziała:
- W takim razie nie ma większego sensu próba zatrzymania cię tutaj, prawda? 
Wychodząc z tym całym zbiegowiskiem, poklepała mnie po ramieniu i wyszła bez słowa pożegnania. Spakowałem się szybko i poszedłem w stronę świątyni, gdzie była moja matka. Leżała w trumnie na ołtarzu, otoczona kwiatami, które tak kochała. Całe morze kwiatów i emocji nimi wyrażonych. Każdy elf od małego zna język kwiatów, dlatego nie znalazłem tu ani jednej rośliny oznaczającego szczęście, czy radość. Ja nie przyniosłem nic. Było mi trochę z tego powodu wstyd, bo mama mnie od małego uczyła, że nigdy nie wolno wejść na cmentarz bez podarunku dla dusz, ponieważ może to je urazić. Ale czułem pustkę i smutek. Pomimo tego, że była raczej kiepska w swojej roli opiekunki. Od śmierci mojego ojca, gdy miałem siedem lat, nie umiała się mną dobrze zająć. Zazwyczaj się tym zajmował ojciec. Miała za to wiele innych zalet. Zawsze dbała o swój lud, kochała naturę, była bardzo mądrą i sprawiedliwą osobą. Pomodliłem się i rzekłem do niej: 
- Podobno ludzie umierają, gdy już nie mogą stać się lepsi. Tak sobie usprawiedliwię twoją śmierć, matko. 
  Rzuciłem jej ostatni uśmiech i wyszedłem ze świątyni. Nie mogłem tu dłużej zostać. Ona zawsze chciała dla mnie szczęścia, a tam mogłem tylko pogrążać się w smutku. Dlatego nie pozostaje mi nic innego jak udać się na poszukiwanie mojego szczęścia. 

   Z oddali obserwowałam jak Oskar, mój brat magii, odjeżdża z chłopakiem, nazywanym Zielarzem. Bardzo się o nich martwiłam, bo nie jechali na ustawioną walkę szkoleniową. To będzie prawdziwe niebezpieczeństwo. 
  Aron położył mi rękę na ramieniu. 
- Uspokój się - szepnął, by podnieść mnie na duchu.
- Nie mogę. Nie znam Zielarza, nie wiem czy mu nie wbije przy najbliższej okazji noża w plecy.
- Ale ja go znam. Jest cyniczny, sadystyczny, cwany, inteligentny, bystry, gdy był mały zamordował swoich przybranych rodziców, którzy władają faerie. Za pieniądze jest w stanie zrobić niemal wszystko. Nic nie zrobi, jeśli nie zobaczy w tym wyraźnych korzyści, ale mimo to, z jakiegoś powodu poszedł na samobójczą wyprawę, by uratować osobę, której nawet nie lubi. To znaczy, że coś w Oskarze mu się spodobało na tyle, by za nim pójść i pozwolić mu się tytułować jego przyjacielem.
 - Coś w tym jest, ale tak czy siak, się martwię - burknęłam pod nosem.
- Wiem, w końcu jesteś jego siostrą, nie? - uśmiechnął się. - Ale prawdą jest, że nie możesz go wiecznie traktować jak różę i trzymać pod kloszem*.
  Westchnęłam i pokiwałam głową.
- Masz rację, ale on jest jeszcze taki głupi i naiwny... Nie wiem jak sobie poradzi, bez niczyjej pomocy w tym brutalnym świecie.
  Aron objął mnie w pasie.
- Jak powiedział - ty masz swoje sprawy, a on musi wziąć się za swoje. Kiedyś może cię zabraknąć i co wtedy zrobi? Bez wolności i bezpośredniego poznania świata - nie dojrzeje do życia. Po za tym, niech lepiej teraz dowie się co to odpowiedzialność, bo to przez niego zaginął Will. On nawet nie wie, czy go na prawdę kocha. To czy się podda zaważy o jego losie, więc pozwól mu napisać własną historię.   

Część II
  Po wyjeździe z Eleves, ruszyliśmy do miejsca gdzie nas zaatakowano.  Zielarz powiedział, że potrafi czytać z śladów. Nie pytałem skąd ma taką wiedzę, bo jego umiejętności pomogą nam odszukać Willa.
  Chłopak kichnął.
- Zdrowie - odpowiedziałem automatycznie. 
-Mam uczulenie na końską sierść - odparł, pocierając z irytacją ręką nos. - Tak z czystej ciekawości, w jakim stanie spodziewasz się go znaleźć?
 Wzruszyłem ramionami, Myślałem już nad tym i wszystko wydawało mi się dosyć jasne.
- Ważne by żył. Choć, pogodziłem się już z tym, że istnieje możliwość, że już nie żyje.
- Wiesz, że może cię nie pamiętać? - znów kichnął i zażył jakieś leki.
- Dlaczego? - zdziwiłem się.
 Spojrzał na mnie jak na idiotę,
- Halo? Zejdź na ziemię, Nie dość że prawdopodobnie wącha kwiatki od spodu, to może być gorzej. Co jeśli będzie na wpół obłąkany? Albo będzie tak źle, że nie będzie cię znał? Co wtedy? 
- Nic - odparłem krótko. - Szaleństwo da się wyleczyć, a jeśli będzie miał amnezję, to stworzymy nowe wspomnienia.
  Prychnął z pogardą,
- Optymista - skomentował tylko.
- Pesymista - odparowałem z uśmiechem.
  Zmrużył oczy, przez co wyglądał nieco jak oburzony kot.
- Czy ty chcesz wejść ze mną na słowną ścieżkę wojenną? - zapytał z udawaną powagą.
- A co jeśli tak magiczny kocie?
- To przegrasz poczwarko - odpowiedział ze sarkazmem.
- Swoją drogą dlaczego nazywasz mnie poczwarką? - zmieniłem temat
- Powiem ci jeśli ty mi powiesz dlaczego do mnie mówisz per ,,kot''.
  Uśmiechnąłem się z rozbawieniem.
- Bo zachowujesz się jak kot. Teraz twoja kolej.
- Niezbyt głębokie - mruknął złośliwie. Jak kot. - Gdy się spotkaliśmy w Czerwonej Róży, byłeś larwą, Niczego nie świadomą, głupią larwą. Pełen bzdurnych ideałów. Potem się zmieniłeś,Wtedy gdy zaginął demonik za trzy grosze, zmieniłeś się w poczwarkę. Wprost nie mogę się doczekać, kiedy przemienisz się w motyla. 
- Głębokie, nie ma co - skomentowałem. 
  Chyba wolałem nie pytać kiedy według niego nastąpi przeobrażenie w motyla.

  Gdy po kilku godzinach dojechaliśmy na miejsce napaści,widok który zobaczyliśmy, wprawił nas w co najmniej szok. Wyglądało, to wszystko jakby tu co najmniej tornado przeszło.Drzewa połamane i nadpalone. Trawa doszczętnie spalona. Prawdziwe pobojowisko.
-No nieźle. Will pokazał pazurki, nie? - zagadnął. - Dobra, czas na małe śledztwo! 

*nawiązanie do ,,Małego Księcia''
Co wy na to, żeby następny był jeszcze dłuższy? Będzie w nim więcej akcji i poznamy nieco naszego tajemniczego Zielarza, bo po za morderstwem ma kilka...naście grzechów na sumieniu. Przyjrzymy się też bliżej jego związkowi z Oskarem. 

poniedziałek, 23 listopada 2015

Rozdział 8 ,,Czy...''

  Po chwili wróciła z Aronem i Marcusem. Jeden złapał mnie za ręce, drugi za nogi i wynieśli, jak kłodę. Krzyknąłem z oburzeniem, ale moja wymowna apelacja została pominięta przez ich wybiórcze mózgi. 
- Oj, młody, aleś ty przytył - zauważył Marcus.
- Nie, to ty osłabłeś, głupi staruchu - odparowałem zły.
  Parsknął.
- Wiesz, mimo wszystko mam trochę lat na karku. 
  Wynieśli mnie z domu i wrzucili do... poidła dla koni. 
- Co wy do diabła robicie?! - wrzasnąłem wściekły. 
-Jak to co? Zwłoki po kilku dniach zaczynają strasznie śmierdzieć i gnić, więc je konserwujemy - odparł Aron z uśmiechem.
Wyburczałem parę słów, które nie nadają się do powtórzenia.
-Ale wygląda na to, że nasze zwłoki ożyły - powiedziała Alicja z udawanym smutkiem.
  Nie wiedziałem, czy mam się śmiać, czy płakać, czy ich rozszarpać na strzępy. Chcieli mnie pocieszyć, ale co z tego? Może i moja rozpacz nie zwróci mi Willa, ale nieco ukoi mój ból. Strumienie łez, gaszą ogień serca. Tak mój ból. Wszyscy ludzie świata są egoistami. Każdy robi coś dla siebie. Pomaga dla zagłuszenia wyrzutów sumienia. Kochają dla siebie. Żyją dla siebie.
-Zostawcie mnie w spokoju- wstałem i odgarnąłem z oczu grzywkę.
-A ty gdzie się wybierasz?- spytał Marcus.
-Spakować się. Wyjeżdżam - odparłem krótko.
-Em, Oskar, nie sądzę, by to był dobry pomysł. Ich jest zbyt wielu, a mi nie wolno opuścić Eleves...
  Odwróciłem się gwałtownie. Podszedłem do niej, patrząc jej w oczy. Maskowane współczucie i litość wypłynęły zza jej maski. 

- Howard, egocentryczko, nie myśl sobie, że wszystko się kręci wokół ciebie. Jestem wolny, nic mnie tu nie trzyma. Nie chcę uratować Willa, tylko siebie. Siebie moją dusze. chcę zaspokoić swoje wyrzuty sumienia. Chcę zapełnić dziurę w moim sercu - syknąłem. - Życzę ci, abyś tego nigdy nie przeżyła.
- Oskar odwiedziłeś swoją matkę? - zapytał ni z tego ni z owego Markus. 
Wziąłem głęboki wdech na uspokojenie. 
- Nie. Jeszcze nie. 
 - Więc, powinieneś wiedzieć, że jest jedna osoba która cię tu trzyma. Ostanią jest Alicja.
- Chcę powiedzieć, że twoja matka, umarła dwa dni temu - oznajmił grobowym głosem.
Obok mnie pojwił się Zielarz.
- Och, tylko nie to! Teraz przesłuchanie bedzie przesuniete! - powiedział niezadowolony. 
  Byłem w zbyt wielkim szkou, by zdziwić się że tu jest. Moja mama... Jak to możliwe? 
- Była chora. Trzy dni temu ukąsił ją pająk, nie poradziła sobie z trucizną.
- Nie, to nie możliwe - szepnąłem. - Tak silna osoba... - Zostawcie mnie...
- Oskar... - zaczęła Alicja.
- WON! - ryknąłem. 
  Odeszli. Chociaż nie. Jedna osoba została. Został Zielarz. Mimo, że byłem wdzięczny, że został i nie posłuchał moich rozkazów, chciałem zostać sam. 
  W końcu nie wytrzymałem i wybuchłem spazmatycznym szlochem. Nie było w tym nic pięnkego. Nic szlachetnego. Nie tak wyglądaja bohaterowie epopei narodowch, gdy rozpaczają nawet  po śmierciswoich wrogów. Zielarz przykrył moją głowę swoję kurtką. Miała inny zapach. Chyba bazylii. Myślę, że jej zapach zmienia się z każdym dniem. 
- Prawdziwy mężczyzna nigdy nie pokazuje swoich łez.
- Przecież łzy to oznaka słabości.
- Oskar, łzy pokazują, że kogoś kochasz. Że masz o co walczyć. To jest oznaka siły. To dlatego Will dał radę poświęcić swój najświętszy skarb dla ciebie. Poświęcił swoje życie. To najdoskonalej wyraziło jego miłość do ciebie, Myślisz, że on nie płakał? Głupiec. On płakał bardziej od ciebie. Tylko w duszy. Wyobraź sobie, on już tyle żyje, miał wiele miłości, ale zdecydował, że zginie za ciebie. Dla, jednego nic nie znaczącego elfa, który go oszukał. Jak myślisz, czym jest twoja pierwsza, słaba miłość w porównaniu do do niego? Myślisz, że jesteś wart jego miłości i poświęcenia? Czy będziesz o niego walczyć? Czy pokochasz go na tyle mocno, że będziesz na tyle wartościowy, by móc się nazywać jego chłopakiem. A może... złamiesz mu serce? Znowu? Najważniejsze pytanie brzmi: czy tego chcesz? Czy tak na prawdę udajesz bohatera tragicznego?

niedziela, 22 listopada 2015

Małe zmiany...

Cześć
Co do tych zmian: rozdziały od teraz dodaję w poniedziałek, a nie w niedzielę. To dlatego, że w niedzielę się uczę, sprzątam w domu i spędzam czas z rodziną, a pisanie zabiera ogromnie dużo czasu (dla przykładu - poprzedni rozdział pisałam przez bagatela 3, lub 4 godziny (albo i więcej)), co sprawia, że idę spać w okolicy północy i później. Tak więc rozdział jutro, czyli w poniedziałek. 
See you soon

niedziela, 15 listopada 2015

Rozdział 7 ,,Mark Twain i tchórzostwo''

  ''Od­wa­ga to pa­nowa­nie nad strachem, a nie brak strachu.'' - Mark Twain - zacytował głos. Głos Willa. - Coś długo jesteś na tej stronie. Na prawdę myślałeś, że ci uwierzę? - Zapytał ironicznie. Był zły. -Mogę Ci wyrecytować co najmniej sto myśli różnych ludzi, traktujących tylko i wyłącznie o odwadze. Czy wtedy byś mi uwierzył, że z twoim doświadczeniem, to nic złego, że cię sparaliżowało? 
- To była moja wina - odparłem z naciskiem.
 Will wyszedł zza drzewa, z surowym wyrazem twarzy.
- Czy król wydający rozkazy podczas bitwy nie uczestnicząc w walce, jest tchórzem, bo nie uczestniczy w walce? -zapytał.
  Opuściłem ze zrezygnowaniem ramiona. 
- Nie.
- Czy łucznik wspierającą piechotę z daleka jest tchórzem?
- Nie.
  Uśmiechnął się z wrednym błyskiem z oku.
- Czy skrytobójca zabijając za pomocą trutki i pod osłoną nocy jest tchórzem? Czy Zielarz, zabijając pod wpływem rośliny czyniącej go niewidzialnym, jest tchórzem? Czy młodzieniec, nie mający doświadczenia w walce, sparaliżowany strachem, ale mimo wszystko chcący pomóc towarzyszom jest tchórzem? Nawet jeśli przewaga przeciwnika jest miażdżąca? 
  Westchnąłem. Chyba zaczynam rozumieć o co mu chodzi.  Jak zwykle paroma słowami potrafi mi udowodnić, że moje argumenty są co najmniej idiotyczne.
- Nie. 
- Zaatakuj mnie. Nożem - rozkazał z jakiegoś powodu. 
  Niewiele myśląc rzuciłem w demona sztyletem. Błyskawicznie uderzył w ostrze, tak, że było zwrócone w moją stronę i szybkim ciosem wybił je w moją stronę. Odchyliłem się, unikając lecącej broni. W tym czasie Will doskoczył do mnie i przygwoździł mnie do drzewa za mną.  Z iście diabelskim uśmiechem zbliżył się. Jego głęboki oddech owiał moją twarz, niczym morska bryza. 
- Uczyłeś się szermierki elfickiej, prawda? Istnieje pewien Kodeks do niej. Ale prawda jest taka... że w prawdziwej walce... nie ma żadnych reguł! - i potężnym uderzeniem pięści prawej ręki powalił mnie na ziemię.
 Aż mi się gwiazdy przed oczami zaświeciły. Serio. 
- Ludzie zdradzają i łamią zasady na każdym kroku. Nie wiedzą co to wierność, lojalność i obietnica, czy granice i umiar. Elfy i inne podgatunki się wierne swojemu królestwu, a demony swoim Panom. Skąd wiesz, że nie zabiję cię gdy staniesz mi na drodze? 
- Bo ty jesteś pół demonem, w dodatku mnie kochasz, prawda? W innym wypadku, nie miał byś skrupułów - odparłem masując obolałą szczękę. 
- Ta, tylko dlaczego zrozumiałeś to dopiero gdy ci przywaliłem? - parsknął. - Oskar wiesz co cię wyróżnia? Jesteś jak generał na polu walki. Nie jesteś jak żaden elf, ani demon, ani człowiek. Jesteś moralny, jakbyś Kodeks miał we krwi, do tego stopnia jesteś łatwowierny, że aż można się pokusić o nazwanie cię naiwnym. Wrażliwy i dobry, to też cechy, których ci nie można odmówić. Nie jesteś tchórzem. Jesteś po prostu młody. A teraz chodź, bo zostawiłem Zielarza samego z jedzeniem i trochę się o nie boję. W sensie nie o Zielarza, tylko o jedzenie.  Po za tym, muszę wysłać wiadomość do Alicji - pomasował się po karku jedną ręką, a drugą wystawił do mnie. 
  Złapałem ją mocno i podciąłem Willowi nogi. Upadł obok mnie. Teraz moja kolej na chwilę prawdziwej szeczrości. Pokażę mu moją sekretną broń. Coś o czym wie tylko moja najbliższa rodzina.
- Może zaboleć - mruknąłem. - Nie będę oglądać za wiele. 
I nacisnąłem jego nerw skroniowy. Oczy Willa zaszły mgłą. Dosłownie. Moja magia powoduje chwilowe mętnienie oczu.   Willowi zaczęły płynąć krwawe łzy po skroniach. Był sparaliżowany jadem w moich pacach, uwalnianym gdy używam mocy. W tym czasie ja zamknąłem oczy i przeniosłem swój umysł do umysły demona. Różne sceny z życia Willa mi przelatywały przed oczami. Wszystkie złe i dobre. W tym wypadku, głównie złe. Choć, znamienita większość była popełniona nie z jego woli. Bał się mnie i opierał mojej mocy, więc przesłałem mu prąd ciepłych emocji, na znak, że nie mam złych zamiarów. Nie zrozumiał. Nie ufał mi, a nawet nie bezpośrednio mi, tylko mojej mocy. Dalszy wgląd i drążenie, by go bardzo bolało. Wyszedłem z jego umysłu. Oddychał ciężko, jakby po długim biegu. Wzrok wrócił do normalnego wyglądy, ale był rozbiegany. Gdy natrafił na mnie, Will wężowym ruchem przygwoździł mnie do ziemi.
 - Kim ty jesteś? - zapytał zimno. 
Stęknąłem, bardzo mocno mnie trzymał. 
- To ja, Oskar, kretynie do kwadratu! - wysapałem. 
- Nie kłam. On nie ma takich umiejętności. Kim ty jesteś? - zapytał ponownie z narastającą wściekłością. 
- Do diabła, mam tylko do tej pory o tym nie wiedziałeś! 
- Kto jest moim Panem? 
- Chaos, ale tymczasowo ja. 
- Dlaczego? 
- Na mocy paktu. 
- Którego ryzykiem jest? 
-Utrata twoich uczuć i możliwości bycia razem oraz być może moja śmierć - odpowiedziałem, coraz większym trudem biorąc oddech.
  Wzrok mu złagodniał i wahaniem rozluźnił uścisk. Odsunął się ode mnie na odległość metra i nie patrząc mi w oczy, zapytał już spokojnym tonem: 
- Co to miało być? Kim ty tak na prawdę jesteś? Skąd masz tę moc? 
Zraniłem go, ale on w tym momencie, mnie też. Jestem Oskar, odparłem w myślach, ale wiedziałem, że taka odpowiedź by go nie usatysfakcjonowała. A powinna. Wypowiedzenie tych słów było wyjątkowo trudne...
- Ja... jestem narzeczonym Bogini Czystości.  
...Ale on zasługiwał na tylko i wyłącznie na prawdę. Jego twarz zastygła w wyrazie szoku.
- C - co?! - krzyknął zrywając się na równe nogi. 
  Skrzywiłem się, czując się jakby tym krzykiem wbił mi szpilkę w serce.
- To nie moja wina. Ja się po prostu z tym urodziłem. Pamiętasz pogłoski na temat tej Bogini? To, że czyta w myślach, to nie do końca prawda. To jej mąż czyta w myślach i przekazuje informacje do umysłu swojej żony, sam ich nie oglądając. Tak było od setek lat i jestem chyba pierwszym odstępstwem od tej reguły. Nie chcę tego, ale i tak muszę uczestniczyć w corocznej ceremonii, podczas której używam umiejętności sonaru. Dzięki niej, nie muszę podróżować z Boginią, tylko wskazuję kto jest winny śmierci, a kto nie - opowiedziałem w skrócie. 
  Zapadło milczenie. Wiedziałem, że jestem winny, bo to moja wina, że mu o tym nie powiedziałem, ale... Po prostu nie było okazji. Wiem też, że każdy tak mówi, ale kiedy miałem mu to powiedzieć? ,,Witaj, jestem Oskar, zwyczajny elf, po za tym, że jestem narzeczonym Bogini Czystości, ale to nic''. Po za tym, wiele osób czyha na moje życie, bo wiedzą, że mogą być następni. Końca ciszy wyczekiwałem z biciem serca tak głośnym, że nie zdziwiłbym się gdyby Will je słyszał. Bałem się jego reakcji. Gdy demon w końcu się odezwał, cieszyłem się tak bardzo, że w trudem powstrzymałem się od wrzaśnięcia, choć wiedziałem, że teraz będzie najgorsza część. 
- Czy kiedykolwiek mnie widziałeś?... - zaczął z drżącym głosem Will. - Czy kiedykolwiek miałem być na liście śmierci? 
Zaskoczyło mnie to pytanie.
- Nie, nigdy.
- Dlaczego? Przecież macie tropić zabójców.
- Gdy czytałem ci w myślach przeważały dwa rodzaje sytuacji. Gdy miałeś wolne i przebywałeś w Londynie w czasie wojny, dałeś głodnemu chłopcu chleb. Dobrowolnie. A gdy byłeś na służbie u swojego Pana, to dopiero wtedy zabijałeś - odpowiedziałem.
- Mam jeszcze jedno pytanie. Słyszałem, że podczas tej ceremonii, obowiązkowe jest... zbliżenie z Boginią. To prawda? - zapytał cicho. 
  Wydawał się taki kruchy i delikatny.
- Tak. 
  To by oznaczało, życie w związku było by ciągle... niepewne. To czy się w niej nie zakocham... Czy obowiązek... zmieni się w przyjemność? 
- Kiedy jest następna ceremonia? - dopytał. 
- Za tydzień.
  Nagle przede mną pojawił się Zielarz. A tak konkretnie - tuż przed moją twarzą. 
- Mogę cię pocałować? - zapytał prosto z mostu.
- Że co? 
- Nie - padło natychmiast z ust Willa. 
- Nie ciebie się pytam demoniku za trzy grosze. Ale to dobrze, bo jestem hetero. Choć z drugiej strony, od samego patrzenia na ciebie czuję dokładnie to samo co do kobiety, która pomimo, że jest piękna, wkurza mnie tak bardzo, że mam ochotę ją zabić. Czy mój wywód ma jakikolwiek sens? Pewnie nie, bo jestem lekko podenerwowany, tym, że za pięć minut pojawi się tu cała zgraja bandytów, którzy oględnie mówiąc, nie pałają do nas zbyt dużą miłością. Zdaje się, że eksperymentowałem na synku szefa tej bandy.  
- Co?!
- Wydajmy go im - zaoferował wrednie Will, leniwie zbierając się z ziemi, wciąż unikając mojego wzroku.
  Zielarz z mądrą miną pokiwał głową winszując pomysłowi demona.
- Świetny pomysł, ale przez przypadek powiedziałem im, że musiałem sam pokroić tamtego biedaka, bo nie chcieliście sobie brudzić rąk - odpyskował. 
  Will wziął głęboki wdech, najwyraźniej po to by się powstrzymać przed strzeleniem w psyk bezczelnemu chłopakowi. 
- Czy ktoś ci mówił, że jesteś idiotą? - odparował Will. 
- O tak, zadziwiająco często. To co, dajemy drapaka nie? Nie uśmiecha mi się bycie ugotowanym na rożnie - odpowiedział entuzjastycznie chłopak.
- Mi też. Dobra gdzie jest pegaz? Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że go tam zostawiłeś? - przeszedł do rzeczy Will.
- Zaraz powinien się pojawić. 
  Jak na zawołanie, czterokopytny się nam objawił spokojnie jedząc mlecze. Zielarz spojrzał ku nocnemu niebu. 
- Chcę panierowanego kurczaka - rzucił ni stąd ni zowąd Zielarz. 
  Spojrzeliśmy na niego jakby powiedział, że widzi różowe słonie, a ten wzruszył ramionami.
- No co? Mógł się pojawić. 
- Nie, nie mógł - uświadomił go Will. - Dobra Oskar, wskakuj. Ty też Zielarzu. 
- Mi to rybka i tak mnie nie złapią, ale na rannym koniu mogą siedzieć najwyżej dwie osoby - przypomniał.
- Nadążę za wami, o to się nie musicie martwić - odparł. 
  Will wyciągnął do mnie rękę, pomógł mi wstać i mocno mnie objął.
- Odwaga to nie głupota, dobrze? Jeśli mi się coś stanie, to nie oglądaj się i po prostu o mnie zapomnij - szepnął. 
  Chciałem zaprotestować, ale czułem że będę mu tylko przeszkadzać. Will złożył na moim czole niepewny pocałunek, po czym mnie odwrócił i delikatnie acz stanowczo popchnął w stronę pegaza. 
- Jeśli będziesz zwalniał za względu na mnie, to przysięgam, że gdy tam dojedziemy, to będziesz musiał ze mną chodzić za rękę przez cały pobyt w Eleves - zagroził. A może raczej obiecał?
  Wyobraziłem sobie jak by to miało wyglądać. Przerażająca wizja. Pokiwałem potulnie głową i bez specjalnych ceregieli i łzawych scen wskoczyłem na pegaza, starając się unikać zranionego miejsca. Poczekałem moment, aż Zielarz wsiądzie i pogoniłem konia. Biegł - pomimo uszkodzonego skrzydła - bardzo szybko. Wolniej od galopu, ale to nic. Obok nas przeleciał na wpół przemieniony Will. Miał czerwone oczy i rozwinięte skrzydła. Uśmiechał się promiennie. Nie jak zabójca, ale jak nastolatek mój rówieśnik. 
- Pośpieszcie się, bo... - zaczął krzyczeć, ale przerwał. 
  Nagle rzucił się w naszą stronę i zwalił mnie z pegaza. Owinął mnie, jak kokonem, skrzydłami, czym zamortyzował upadek.  Poczułem jak uderzam w ziemię. Wszystko trwało może sekundę i nawet nie zdążyłem poczuć zdziwienia. Zamrugałem parę razy oszołomiony. Will miał mocno zaciśnięte zęby i napiętą twarz. Rozwinął skrzydła i je złożył, krzywiąc się przy tym.
- Co ty robisz? Rozwiń je! Jak inaczej za nami nadążysz? - zapytałem, drżąc gdy usłyszałem rozwścieczone krzyki bandytów. Blisko. Zbyt blisko - zauważyłem. 
- Zielarz! Wracaj! - ryknął Will i zwrócił się do mnie cicho. - Nie zdążę. Nawet nie będę próbował. Patrz - pokazał poranione skrzydła i ramię z wbitą strzałą. - Słuchaj uważnie: odwróć się i o mnie zapomnij. Nikt o zdrowych zmysłach nie wyśle armii, by pomóc demonowi! Nie mam szans na przeżycie, ale ty tak. Od razu, ci powiem, żebyś nie miał złudzeń: nie dasz razem mnie sam uratować. Nawet jeśli, ta wredna menda by ci jakimś cudem pomogła, to i tak byście nie mieli szans. 
  Poczułem jak moje serce staje. Po prostu staje. Nie mogłem się z tym pogodzić. Nie po tym co razem przeszliśmy. 
- Nie. Co ty chcesz przez to powiedzieć? - wykrztusiłem. 
 Objął mnie, tak że nie widziałem jego twarzy.
- Chcę, przez to powiedzieć, że nasza przygoda tu się kończy. Teraz, napisz dla siebie szczęśliwie zakończenie. 
Poczułem delikatnie ukłucie na karku i jak moje ciało robi się przerażająco ciężkie. Ogarniała mnie senność, ale ja desperacko chciałem utrzymać przytomność. Walczyłem z narastającym zmęczeniem, ale mogłem tylko patrzeć jak Will ze łzami w oczach przywiązuje mnie do Zielarza. Zanim odjechałem, zostawiając go tam rannego i zrezygnowanego usłyszałem słowa, które tak bardzo chciałem otrzymać: 
- Kocham Cię mój mały elfie. 

   Przeszło mi dopiero gdy przekroczyliśmy bramy Eleves. Stary zapach, stare wspomnienia, tylko nowa osoba, która je sobie przypomina.  Piękny poranek, nie ma co.
Nawet nie czekając, aż przywita nas Alicja i inni, poszedłem do swojego pokoju. Położyłem się na łóżku i zamknąłem oczy. Upragniony sen nie nadchodził. Minęła godzina. Potem następna i następna. A ja nadal nic. Nawet nie drgnąłem. Wdech i wydech, bicie serca, mruganie - to jedyne znaki, że jeszcze żyłem. A przynajmniej udawałem, że tak było. Kolejnym znakiem o tym, że nie umarłem, było to, że powoli zaczęły płynąć łzy. Tak o, płynęły po nosie, później po policzku, aż w końcu zmęczone wsiąkały w poduszkę. 
  Cisza była dobijająca. Gdy jest cicho człowiek zaczyna rozmyślać, a mi ciągle przed oczami majaczyła chwila, w której zostawiałem Willa daleko za sobą. Uśmiechał się. Zupełnie jakbyśmy się rozstawali na chwilę. Zupełnie jakby nic się nie stało.  A tak nie było. Nie rozstawaliśmy się na moment, a stało się wiele, tak mi słusznie podpowiadała świadomość.
  Czy się jeszcze spotkamy? Czy będziemy wtedy jeszcze żywi? Po co los pokazał mi raj, skoro chwilę później go spalił? Różne pytania kołatały mi się w głowie. 
  Do pokoju weszła Alicja. Nie patrzyła na mnie ze współczuciem. Spojrzenie bez wyraźnego wyrazu. To dobrze. Gdybym ujrzał w jej oczach litość, to mógłbym jej powiedzieć o kilka słów za dużo. Usiadła obok mnie i zapytała:
- Co teraz czujesz?

  Nie odpowiedziałem. Nie było takiej potrzeby. W końcu co powinienem czuć? Złość? Złość, to człowiek czuje gdy jakiś półgłówek zeżre twoje ulubione ciasto.  Smutek? Jasne, gdy ci kwiatek zwiędnie. Rozpacz? Pustka? Wyrzuty sumienia? Tak, coś w tym guście. A szczególnie to ostatnie. Tylko totalny drań zostawiłby ukochaną osobę na pewną śmierć. 
- Głupek - warknęła Alicja z irytacją. 
- Co? - wybąkałem.
- To co słyszysz. Chociaż nie. Nie głupek, a kompletny idiota. 
- Co? - zapytałem z rozdrażnieniem unosząc się na rękach.
- Chodź - nie zareagowałem. - Dziś. Teraz. Nie za pięć lat.
Mi to by nawet dziesięć lat nie starczyło, pomyślałem. Alicja zmarszczyła brwi. 
-Tak sobie pogrywasz? Niech ci będzie - i wyszła.   
  Znowu zostałem sam.


__
Długi nie? :D Miał być dłuższy, ale coś mi pokrzyżowało plany...

poniedziałek, 9 listopada 2015

Samael

  Spojrzałem smętnie na ględzącą nauczycielkę. Gada tak już 44 minuty, chyba przeżyję jeszcze jedną? Zaraz, moment. Ja już jestem martwy. Jestem wampirem z klanu Rail. Przesrane.
   Mój klan istnieje od tysięcy lat. I pewnie istnieć będzie przez następne tysiące, niestety. Ale może zacznę od samego początku.   

   Czyli od historii powstania rasy wampirów. Są dwie tezy traktujące o początku naszego gatunku, możliwe że jesteśmy mutacją genetyczną, druga teza głosi, że nasze pochodzenie jest Anielskie.
   Dawno temu, tak dawno, że ludziach nie ćwierkały jeszcze ptaszki, Anioły były bardzo powszechne. Zamieszkiwały Ziemię i Raj. Żyły w spokoju i absolutnym szczęściu. Nawet po stworzeniu najgorszej istoty, czyli człowieka, były szczęśliwe. No wiecie, te bzdury o tym, że zawsze sobie pomagały, były dla siebie dobre i tak dalej. Jednak, tam gdzie jest dobro, z czasem pojawia się i zło. Taka to już klątwa. Tak więc, z czym wam się kojarzą Anioły? Tacy latający ludzie? Załóżmy, że macie rację, choć to poważnie okrojona prawda. Jakie cechy charakteru się wam z nimi kojarzą? Dobroć, miłość, życzliwość. W każdym bądź razie, wszyscy widzą je w drużynie DOBRA. Jednak, pomimo tej swojej całej masy wspaniałych cech, z czasem Anioły przestały widzieć. Przestały widzieć co to jest dobro, już tak się nim nie cieszyły. Dobro bez zła dobro nie ma prawa bytu. Dobro z czasem mętnieje, blaknie. Przestaje się dostrzegać różnicę pomiędzy dobrem, a złem, bo tego drugiego zwyczajnie nie ma. To samo stało się z Aniołami, i Bóg o tym wiedział. Lecz co można zrobić? Ja obecnie tego nie wiem, ale ten wielki Gościu, wiedział, że coś się stanie. I miał rację. Jego najlojalniejsze Anioły go zdradziły, przez co Bóg je strącił do piekła. Tak samo skończyli ich poplecznicy. Tylko... Niektórym udało się uciec. Zostaliśmy przeklęci przez ludzi, Aniołów i przez samego Boga. Każdej nocy czujemy niesamowity głód krwi. Każdej nocy zabijemy każdą żywą istotę, jeśli tylko wejdzie nam w drogę. Bez względu na nic. W tym czasie nie istnieje dla nas przywiązanie, obowiązek, czy nawet miłość i przyjaźń. Liczy się tylko jedno - krew. Takimi to już wszyscy jesteśmy egoistami. Mamy też wzmocnione wszystkie instynkty, nawet te typowo pierwotne, jak terytorializm. 
  Od momentu strącenia z Nieba, naszego domu, od momentu odrzucenia przez Boga, ściga nas umiłowany przez Najwyższego Anioł Zemsty. Podobno, jestem dzieckiem przeznaczenia, mam być najpotężniejszym wcieleniem Upadłych Aniołów. Wampirem zdolnym zabić Anioła, a może i nawet samego Boga.
  Mam na imię Samael.     

Czy w to wszystko wierzę? 
Nigdy w życiu.

___
 Wiem że to marna namiastka rozdziału, ale nie mam weny. Moja praca utknęła w martwym punkcie i kij z miotłą go nie ruszy.  Ale wiecie co? W następną niedzielę, dam wam taki rozdział, że w jeden dzień nie zdążycie tego przeczytać. Obiecuję.